Kilka osób prosiło o opis choroby Kubusia,
stwierdziłam, że wolę mieć to już za sobą. Wciąż zbyt dużo emocji czuję, gdy
myślę o ostatnim roku.
W lutym 2011 roku Kubuś miał zabieg
usunięcia trzeciego migdała. Wiosną 2012 r. zauważyliśmy, że często przechyla
główkę w lewą stronę (patrząc, a potem już nawet jeżdżąc na rowerze). Latem
jego główka przechylona w lewą stronę była już na stałe. Zaczęliśmy rundę po
lekarzach - pediatra, laryngolog, okulista, ortopeda.
Oczka były zdrowe. Za to laryngologicznie
nie było dobrze. Po badaniach (tympanometria, endoskopia) lekarz stwierdził, że
III migdał odrasta w lewą stronę, zatyka kanalik ucha i powoduje zapalenie,
którego niestety nie daliśmy rady wyleczyć antybiotykami, homeopatią,
szczepionkami. Kuba przestał słyszeć na lewe uszko. Dostaliśmy skierowanie na
ponowną operację wycięcia trzeciego migdałka - termin za rok (!). Udało nam się
przesunąć termin operacji na maj/czerwiec 2013. W międzyczasie udaliśmy się nawet do
laryngologa w Złotoryi (jakieś 100 km od Wrocławia), żeby przyspieszyć
operację i wykonać ją w tamtejszym szpitalu.
Dodatkowo ortopeda stwierdził kręcz szyjny
i zalecił rehabilitację, którą rozpoczęliśmy 4 marca 2013 r.
I wtedy zaczął się "sajgon".
W nocy po pierwszej rehabilitacji zbudził
nas płacz Kubusia. Bolała go szyja. Rozmasowaliśmy, uspokoiliśmy, poszliśmy spać. Na drugi dzień poszliśmy do pediatry. Diagnoza –
zakwasy po rehabilitacji. Mieliśmy podawać dziecku magnez w syropie. Kolejne noce wyglądały podobnie, płacz,
ból szyi, do tego doszły jeszcze wymioty. W dzień Kuba był trochę nieswój, mniej jadł, ale nic go nie bolało. Wizyta u pediatry – to zakwasy, podawać
magnez i rotawirus - nawadniać. Kolejna wizyta u pediatry – to angina, podać antybiotyk. Noce następnego tygodnia były jeszcze
gorsze. Wymioty, ból szyi i głowy. Nasz niepokój zaczął narastać, bo wiedzieliśmy,
że coś jest nie tak, że pediatrzy nie pomagają, zbywają, źle diagnozują, że to
coś poważniejszego. Ze zmęczenia w dzień chodziliśmy już na
rzęsach, każda noc była nie przespana. Cały tydzień przechodziłam z gorączką i
zapaleniem oskrzeli, Paweł był na etapie zmiany stanowiska – dodatkowy stres.
Nie był to łatwy czas, ani fizycznie ani psychicznie, dla naszej rodziny.
Piątek 15 marca był najgorszym dniem w
moim życiu. Rano pojechałam do pracy zamknąć kilka spraw, myślałam, że po
powrocie nareszcie położę się do łóżka by zbić tą gorączkę przez którą już nie
mogłam normalnie funkcjonować. Jednak nie dane mi było zażyć snu. Około godz.10
Paweł przywiózł Kubusia z przedszkola. Pierwszy raz Kuba miał taki potężny ból
głowy w dzień. Dodatkowe objawy – wymioty w dzień, zaburzenia równowagi, zaburzenia
widzenia.
O 18 wezwaliśmy karetkę, Kuba z bólu tracił świadomość, wzrok miał mętny,
nie dało się go uspokoić. Zmęczony krzykiem zasnął i wtedy nadjechali ratownicy
medyczni. Z początku potraktowali nas najgorzej jak
mogli.„Czy wiedzą Państwo kiedy korzysta się z
pomocy pogotowia ?”, „Może dziecko wpadło w histerię”, „Karetkę wzywa się do
poważnie chorych”, „Czego w sumie Państwo od nas oczekują, bo nie bardzo wiemy
jak mamy pomóc”, „Trzeba było jechać do pediatry”. I wszystko na tę jedną melodię.. Opisaliśmy wszystko po kolei, co nas nie pokoi,
że to na pewno nie angina/wirus/histeria, że to coś poważniejszego, bo znamy
swoje dziecko.
Ratownicy miotali się po naszym
mieszkaniu, chodzili z kąta w kąt, zbadali Kubę. Jeden uparcie twierdził, że to
zapalenie ucha, drugi zdecydował, że jednak trzeba jechać na neurologię.Kuba zawieziony został do szpitala na ul.Traugutta,
tam zrobiono mu tomografię komputerową, która pozwoliła na zdiagnozowanie
choroby – (nie będę operowała słownictwem medycznym, bo nie ma takiej potrzeby)
guz móżdżku i wodogłowie. Tej samej nocy przewieziony został do
szpitala na ul. Borowskiej. Przez kilka dni dostawał leki obniżające
ciśnienie śródczaszkowe, jego stan był stabilny, jadł normalnie, bawił się. To
były dla niego dobre dni – nareszcie nie bolała go główka.
20 marca wykonano Kubusiowi rezonans
magnetyczny główki, który dokładnie pokazał umiejscowienie guza, wielkość
(średnica ok. 5 cm) i to, że nie nacieka na inne tkanki. Lekarz, który miał operować
był nastawiony optymistycznie (przed RM myślał, że będzie gorzej). Guz
rozrastał się pomiędzy móżdżkiem, a pniem mózgu (odpowiedzialnym za funkcje
życiowe), Kuba miał bardzo dużo szczęścia, że guz nie spowodował
nieodwracalnych zmian. Operacja rozpoczęła się rano 21 marca,
trwała 7 najdłuższych godzin mojego życia (no może jedynie 20 godzin porodu też
tak się ciągnęło…), zakończyła się powodzeniem, guz został usunięty w całości.
Operował dr Czapiga, któremu jesteśmy bardzo wdzięczni !
Kubuś już 2 godziny po operacji był
świadomy, trochę mówił, wszystko pamiętał, potrzebował spokoju i dużo snu. Kolejne
dni to niwelowanie bólu, kroplówki, dochodzenie do formy, powolutku picie i
jedzenie. Opieka na oddziale była świetna, panie pielęgniarki to cudowne,
ciepłe osoby, otaczały nasze dziecko opieką – byliśmy o niego spokojni. Przez
ten tydzień w końcu dobrze spaliśmy.
Tuż przed świętami Wielkanocnymi Kuba
przeniesiony został z oddziału intensywnej terapii dziecięcej na oddział
neurochirurgii. Tam powolutku dochodził do siebie. Był
ulubieńcem profesora, który rozpoczynał odprawy opowiadając anegdoty o Kubusiu
;-) Kuba zasypywał pielęgniarki i lekarzy
rysunkami, bo od czasu operacji zdecydowanie lepiej mu wychodziło malowanie i
rysowanie. A już się bałam, że moje dziecko nie odziedziczyło żadnych zdolności
plastycznych po dziadku, cioci i mamie. A tu proszę, operacja zdecydowanie
poprawiła jakość życia. Główka z dnia na dzień była coraz mniej
przechylona w lewo (baliśmy się, że guz uszkodził nerwy, jednak już dziś mogę
stwierdzić, że tak się nie stało).
Ze szpitala przy ul. Borowskiej wypisani
zostaliśmy 3 kwietnia. Kilka dni później otrzymaliśmy wyniki
histopatologiczne guza. Diagnoza – gwiaździak anaplastyczny III stopnia
(nowotwór złośliwy). Opisywać go nie będę, możecie poczytać sobie w internecie.
Ogólne nie jest dobrze, dziadostwo najczęściej odrasta w tym samym miejscu…Dlatego
tak ważna jest dla nas Wasza gorąca modlitwa o zdrowie naszego dziecka. Bo
tylko Bóg wszystko może. A my potrzebujemy cudu.
9 kwietnia przyjęto nas do Kliniki
Onkologii i Hematologii Dziecięcej przy ul. Bujwida. 12 kwietnia rozpoczęliśmy
5 dniowy cykl chemioterapii. Cykle mamy mieć 4, pomiędzy każdym 3 tygodnie
przerwy. Następnie czeka nas radioterapia i chemioterapia podtrzymująca. To chyba tyle, mąż przeczyta i ew. dopiszę
do tego posta rzeczy o których zapomniałam lub przeoczyłam.
Jest jeszcze coś istotnego co chciałabym
wam powiedzieć - obserwujcie swoje dzieci. Wy najlepiej je znacie i wiecie jak
wyglądają, jak się zachowują. Co w ich przypadku jest zmianą. Domagajcie się od lekarzy badań ! Nie dajcie sobie wmówić, że wszystko jest ok
jeśli podświadomie czujecie, że nie jest. W klinice spotkaliśmy się z wieloma
przypadkami, gdzie chorobę można było zdiagnozować wcześniej, a pediatra nie
zlecił zwykłej morfologii i dzieciaki trafiają w stanie do którego mogło nie
dojść gdyby diagnostyka w naszym kraju była bardziej rozwinięta. I nie ma
znaczenia czy jest to pediatra z zapadłej wsi, małego miasteczka czy z
Wrocławia z prywatnej kliniki – pediatrzy nie myślą szerzej, zapominają i nie
dopuszczają do siebie/do rodziców myśli, że choroba dziecka jest poważna. A w zasadzie zdrowe dzieci zdrowych rodziców też chorują na białaczki, nowotwory złośliwe, guzy, raki i mnóstwo innych
chorób onkologicznych. I trzeba o tym pamiętać !
I jeszcze na koniec:
Dziękujemy wszystkim, którzy w tych ostatnich tygodniach wspierali nas modlitwami, dzięki Wam czuliśmy spokój. Nawet lekarze neurochirurdzy przed operacją pytali czy my rozumiemy co oni do nas mówią, bo jesteśmy na ich oko za spokojni i chyba nie czujemy powagi sytuacji (pewnie oczekiwali rzucania się po ziemi i szarpania włosów, albo jakiś dzikich okrzyków i spazmów - i pewnie by zobaczyli gdyby nie wasze modlitwy ;) także dziękujemy takiego spokoju jak wtedy w życiu nie odczułam).
Dziękujemy również tym, którzy pozwolili nam odpuścić pracę i zająć się dzieckiem. Dziękujemy za troskę i wsparcie z waszej strony. Jesteście wielcy !
Podziękowania należą się również tym kochanym ludziom, którzy nam gotowali, sprzątali nasz dom, dowozili potrzebne rzeczy, wspierali nas finansowo, pilnowali nas żebyśmy pamiętali o spożywaniu posiłków. Kochamy Was :*
Wiemy, że jest was setki dobrych dusz, które otaczają nas myślami codziennie. Dziękujemy, że jesteście i myślicie o nas ciepło.
Dobrej nocy, Małgosia